niedziela, 2 kwietnia 2017

Prolog

    W chwili gdy jego rozpalone stopy dotknęły brukowanego chodnika po drugiej stronie wjazdowej bramy do królestwa, na raz stało się wiele rzeczy. Kobieta w chuście na głowie idąca drugą stroną ulicy złapała się najbliższego stoiska, z którego spadły pomarańcze i buraki, po czym pomknęły drogą w dół zbocza. Drewno zatrzeszczało, a niektóre baldachimy zadrżały na porywistym wietrze, który zerwał się nie wiadomo skąd. Kilkoro mieszkańców grodu zachwiało się na nogach, a byli to głównie ludzie starsi wraz z dziećmi.
Pozostali jednak, nie bacząc na dziwne zachowania swych sąsiadów, dziadków i mijanych na ulicy obcych zupełnie zignorowali dziwne pulsowanie ziemi.
Gdzieś na dziedzińcu zamku rozlegały się beztroskie śmiechy dam dworu flirtujących z Gwardią Królewską, najdoskonalszymi spośród Zakonu Świtu, który teraz niemalże w całości znajdował się w stolicy w celu obchodów największego rycerskiego święta roku.
     Wśród roześmianych mundurowych, gdzieś na murku pośród soczyście zielonych liści równo przyciętych krzewów zasiadał Ayato Hanakai, który zawzięcie gestykulując opowiadał swej narzeczonej jakąś fantastyczną historię. Kobieta machała nogami, zakrywając jednocześnie z subtelnością śliczne usta, które teraz nie mogły przestać drżeć od dźwięcznego chichotu.
Para była ze sobą od ponad roku, ich zaręczyny nie były jednak młodzieńczym porywem z góry skazanym na niepowodzenie: Ayato wielbił swą ukochaną ponad życie, a ona oddała mu całe  swe serce.
Słowiki śpiewały słodką melodię przeskakując z gałęzi rozłożystych klonów i podrygujących fig.
Byli spokojni i roześmiani jak nigdy, właśnie przed chwilą uzgodnili datę swych zaślubin - uroczystość miała się odbyć podczas obchodów setnej rocznicy założenia Gwardii Królowej, do której Ayato miał zaszczyt należeć.
     Nie tak daleko od miejsca pobytu narzeczeństwa, w podziemiach zamku na wprost całkiem pustych cel lochu siedemdziesięciokilowy worek treningowy drżał od zamaszystych uderzeń Hirohito. Podobnie jak jej brat wywodziła się ze szlacheckiej rodziny Hanakai i była niezwykle cenionym rycerzem w zastępach Zakonu Świtu oraz Gwardii Królowej. Jej uderzenia były mocne, zdecydowane i wycelowane w sam środek chwiejącego się olbrzyma. Dziewczyna spędzała po raz kolejny samotne popołudnie w zapomnianym i zimnym lochu, do którego cel wszystkie wrota stały otworem, ze względu na niemalże zerowy poziom przestępczości w królestwie. Dla większości mogłoby się to wydawać nie lada szczęściem: dobrze opłacalne, położone wysoko w hierarchii społecznej stanowisko, przy którym nie trzeba się wiele narobić i całe dni można spędzać na beztroskim przemierzaniu miasta lub kokietowaniu kolegów z dworu.
Wygodnicki styl życia nie był jednak domeną kobiety, w której oczach płonęło pamiętliwe pragnienie zemsty będące dla niej niemalże jedynym, co trzymało ją przy życiu.
      Przed sześcioma miesiącami zakończyło się szkolenie na członka Zakonu, który Hirohito zaliczyła celująco, co było ogromnym osiągnięciem, bo na przestrzeli wielu lat większość Zakonników uzyskiwała poziom dobry, albo jak w przypadku brata Hiro - co najwyżej bardzo dobry. Od tamtego dnia kobieta wyczekiwała momentu, aby wyrwać się poza mury Królestwa i chociażby samotnie wytępić tytanów. Problem w tym, że nie widziano ich w okolicy od niemalże dwunastu lat, zresztą od wytępienia tytanów przez potomków Trzech Władców, których historia była owiana wielką tajemnicą, te potworne bestie pojawiały się raz na bardzo długi czas, przeważnie pojedynczo i równie często nawet nie udawało im się zbliżyć do podnóża góry, ponieważ byli zestrzeliwani przez zewnętrzne odziały z malutkich, otoczonych murami wiosek na stoku gór.
W całym kraju istniało zaledwie pięć miast, a nad każdym z nich piętrzył się wysoki na pięćdziesiąt metrów mur. Pierwszym z nich, którego obrona nie wymagała tak wysokiej barykady, gdyż leżało ono między szczytami wielu strzelistych gór było oczywiście samo Królestwo Kyjion. Gdzieś w głębi kraju, na wysokiej górze kolejno rosły trzy miasta, otoczone starymi murami: Siną, Rose i Marią wraz z przynależącymi do niej dystryktami. Kolejnym miastem znanym ludziom było widoczne ze szczytu muru Maria Hokaido, znacznie mniejsze od obszaru zajmowanego przez samą Sinę. Zdaniem większości powstało ono tylko w celu skupiania na sobie uwagi tytanów. Problem trzech głównych miast polegał na tym, że ich główne bramy były od tysiącleci zniszczone i nikt nigdy nie wziął się za ich odbudowę - tytani przecież zniknęli, a wyrwy w murach znacznie ułatwiły handel i wymianę surowców.
Oczywiście mimo to nikt poza oddziałami Zwiadowców nie opuszczał swej pięćdziesięciometrowej zagrody.
- Żałosne. - warknęła na samą myśl o bezczynnym życiu za murami.
Hirohito oderwała zaczerwienione pięści od materiału i dysząc z przemęczenia cofnęła się o kilka kroków i stanęła tyłem do worka. Poruszyła ramionami, czując ból w stawach barkowych. Ile minęło odkąd tu przyszła? Dwie godziny? Cztery? Może dłużej?
    Składając ręce przed sobą wypuściła powoli powietrze i napinając mięśnie w prawej nodze oderwała się od ziemi. Zacisnęła palce u stóp i koncentrując całą swą siłę w pięcie kopnęła obiekt swych stresów na tyle mocno, że hak zapiszczał i puścił, a posłany z impetem worek przeleciał przez pomieszczenie rozsypując zawarty w nim do tej pory piasek. Nie zwlekając ani chwili wyprostowała się i pochwyciła jedną z wiszących w podziemiu pochodni, po czym skierowała się na kamienne schody. Wspinając się po nich zatrzymała się na krótki moment, by obrzucić pogardliwym spojrzeniem ciemną sylwetkę zniszczonego przedmiotu.
Chciałabym, żebyś był tytanem, pomyślała i miała właśnie otworzyć przed sobą mosiężne wrota, kiedy to zaskoczona potężnym drżeniem ziemi poleciała na najbliższą ścianę.
Pochodnia wypadła jej z rąk i gasnąc stoczyła się na sam dół zalewając pomieszczenie mrokiem.
      W tym samym czasie, gdy w królestwie rozległy się potężne wstrząsy, setki kilometrów na północ kraju, w głębokiej na czterysta metrów dolinie osadzonej między stromymi zboczami kanionu jeden z adeptów noszący imię Reiner podburzał swych towarzyszy.
Wszyscy siedzieli tego dnia w karczmie na wspólnym posiłku. Wczorajszy trening był dla Reinera zaskakującą porażką, koniec końców mężczyźnie nie często zdawało się przegrać. Obiektem jego gniewu okazał się być niegrzeszący wzrostem Kapitan, który podobnie jak wszyscy zebrani tu kadeci miał któregoś dnia zostać członkiem Zakonu Świtu, a przynajmniej tak się mogło wydawać.
- Jak to w ogóle możliwe?! - krzyczał, uderzając zaciśniętą pięścią w blat stołu. Miseczki z nieco rozwodnioną zupą zakołysały się, rozchlapując płyn to tu, to tam. - Ten ledwie odrastający od ziemi przydupas nie miał prawa powalić mnie na ziemię!
Większość zebranych odwracała wzrok i zaciskała dłonie za plecami. Nawet jeśli zgadzali się z Reinerem, bali się wyrazić swoje poglądy na głos. W końcu, skąd mogli wiedzieć czy aby za minutę w drzwiach nie stanie sam Kapitan?
- Jak dorwę tego pokurcza, jak tylko uda mi się go zastać gdzieś sam na sam, ukręcę mu kark gołymi rękoma! - ryczał dalej, kpiąc z drobności czarnowłosego Ryu.
Zupełnie jak na wezwanie drzwi stanęły otworem i pojawił się w nich wcześniej wspomniany mężczyzna. Jego wzrok leniwie przeczesał grono kadetów, aż w końcu natrafił na wulkan złej energii, jakim w rzeczywistości był Reiner.
- Zważałbym na słowa, kadecie. - powiedział na tyle spokojnie, aby zmącić panującą tu atmosferę chaosu i na tyle ozięble, aby pozostali czmychnęli pod ściany. Postawny blondyn w jednej chwili zerwał się z siedziska i z czystą furią wystąpił na przód. Zrobił kilka ciężkich, donośnych kroków i zatrzymał się na środku karczmy.
- Już mi nie zagrozisz, ty smarkaty kurduplu. - warknął przez zaciśnięte zęby, a jego ramiona napięły się, plecy naprężyły i ugięły się kolana. W gruncie rzeczy mężczyzna przypominał teraz rozjuszone zwierzę.
Źrenice szarych oczu Ryu zwęziły się momentalnie. Nienawidził, gdy szydzono z jego wzrostu. Reinerowi już dawno należała się prawdziwa nauczka.
- Jeśli prędko nie znajdziesz swojego miejsca w szeregu, pomogę ci odszukać je na cmentarzu. - to mówiąc błyskawicznie zmniejszył dzielący ich dystans. Ci, którzy patrzyli na sytuację z boku ledwie zauważyli jego ruch. Ryu dostrzegł wyraz zdziwienia na twarzy przeciwnika, ale nie czekał, już przed kilkoma sekundami przestał się powstrzymywać. Wyciągnął ręce przed siebie i zaciskając dłonie w pięści z niewzruszonym wyrazem twarzy uderzył Reinera najpierw w szczękę, która chrupnęła donośnie. Siła uderzenia posłała blondyna w tył.
    Wykorzystując swą nadzwyczajną prędkość, Kapitan wyprostował drugie ramię i trafił lecącego w krtań. Impet podwójnego ciosu zarzucił przeciwnikiem na blat stołu. Dławiąc się własną śliną, Reiner zamachnął się w kierunku dużo niższego mężczyzny, ale Ryu sprytnie ominął jego niezdarnie zadawane ciosy i pochwycił jedną z podążających w stronę swojej twarzy pięści, przekręcił ją, sprawiając, że kłykcie niemalże zetknęły się z nadgarstkiem i nie zwalniając uścisku poderwał Reinera za kark. Tamten wymierzył w kierunku Kapitana kilka silnych kopniaków, ale ponownie nie przyniosło to żadnego efektu. Ryu puścił pięść mężczyzny i otwartą dłonią uderzył go w nos, z którego natychmiast trysnęła krew. Słysząc przeraźliwy krzyk odczuł należną mu od dawna satysfakcję.
Wspiął się na ławkę i puścił kark adepta, jednocześnie wyskakując w powietrze i błyskawicznie uderzając obiema nogami w plecy lecącego. Siła ciosu wbiła Reinera w deski, które pękły i połamały się w wielu miejscach. Lądując na kręgosłupie drugiego z nich, Ryu nawet się nie zachwiał.
W momencie, gdy ciało poległego zaryło o podłogę ziemią zakołysał potężny wstrząs, którego jednak niemalże nikt nie odczuł.
Kapitan stawiając najcięższe kroki na jakie tylko był w stanie się zdobyć zdeptał twarz leżącego, która tryskając krwią została przyparta do poharatanego drewna.
- Pamiętaj moje słowa. - rzucił na odchodnym, nawet nie obrzucając zatrwożonych kadetów spojrzeniem. Chwilę później zniknął za drzwiami, które zamknęły się za nim z donośnym trzaśnięciem.
     Seria wstrząsów jaką można było zaobserwować w całym kraju wydawała się być niewyczuwalna dla większości społeczeństwa, ale był ktoś, kto czuł je aż za dobrze i doskonale wiedział co oznaczają. Słońce wzniosło się wysoko ponad najwyższą wieżą zamku Kyjion.
Stając na chodniku po drugiej stronie wjazdowej bramy do miasta, Eren Irender zadarł głowę wysoko do góry z przerażeniem wpatrując się w ogromną tarczę ognistej kuli. Tak o to świt, podczas którego rozegrało się największe piekło jego życia przerodził się w najokazalszy zenit, jaki świat miał okazję oglądać.
     Myśli wirujące w jego głowie przypominały tornado, które kiedyś widział przez okno swego malutkiego, górskiego domostwa. Jego marzeniem było zobaczyć świat, przeznaczeniem natomiast raz na zawsze wybić tytanów, nie oszczędzając ani jednego z nich. Zabić z zimną krwią, obedrzeć ze skóry i oswobodzić ludzkość, która teraz przypominała kłębiące się w swych zagrodach bydło. Zacisnął zęby, niemalże przegryzając sobie język.
Tik, tak.
Wskazówki na zegarze wojny pędziły z zatrważającą prędkością. Chorągiew królestwa załopotała na wietrze, a siła bijących zza niej słonecznych promieni nadała jej krwistoczerwoną barwę.
Tik, tak.
W jego ogromnych, do tej pory przerażonych oczach błysnęła determinacja i nieprzejednana chęć zemsty. Wiedział, że się nie podda. Wiedział, że nie ulegnie dopóty krew tytanów nie spłynie szkarłatem nadchodzącego starcia.
Tik, tak.
I oto rozległo się najpotężniejsze ze wszystkich wstrząśnięć. Ziemia za górami rozstąpiła się i na światło dnia wystąpiły najokropniejsze ze wszystkich bestii. Pierwszy z nich był o krok, jego pozbawiona skóry, monstrualna postać przesłoniła wznoszące się nad królestwem słońce. Tytan rozłożył szeroko ramiona i przeczesując wzrokiem miasto napotkał na swej drodze spojrzenie Erena. Z gardła obu z nich wyrwał się niosący grozę i przerażenie ryk, gdy rzucili się w swoją stronę.
Wystarczyła sekunda, aby lud oświadomił sobie czyja sylwetka zamajaczyła nad ich głowami. W momencie rozpętało się prawdziwe piekło, któremu sprostać uda się tylko czwórce niezwykłych ludzi, których losy już wkrótce zostaną splecione.
Tego dnia... Ludzkości zostało brutalnie przypomniane, co znaczy żyć w klatce zwanej murem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz